niedziela, 22 marca 2015

Rozdział II

Wybraniec i Czarny Pan stanęli naprzeciwko siebie. Wokół nich utworzyło się pole siłowe w kształcie kopuły, które uniemożliwiało komukolwiek wejście w strefę ognia. 
-Co jest Tommy? Gotowy na zakończenie swojego jakże owocnego półżycia?- Harry uśmiechnął się lekko, ale Czarny Pan nie zaszczycił go odpowiedzią. Zamiast niej pojawił się zielony promień, który Harry zatrzymał wyczarowując przed sobą kamienny mur, który niestety nie przetrwał spotkania z Avadą. Potter pokręcił głową z uśmiechem:
-Tak się bawimy co?- i wypalił w jego stronę Incendio. Voldemort zablokował zaklęcie i tak rozpoczęła się prawdziwa walka. Różdżki obydwóch czarodziei wyglądały jak miecze świetlne, a całość jak pokaz sztucznych ogni. Po kilku unikach Harry'ego Voldemort roześmiał się:
-Ładnie tańczysz Harry. Widzę, że nie śpieszy Ci się do spotkania z rodzicami.
Harry'emu krew uderzyła do głowy. Natarł na Voldemorta posyłając w jego stronę zielony promień. Trafił go prosto w pierś. Harry opuścił różdżkę, myśląc, że to koniec. Ale Voldemort nagle spojrzał w jego stronę i odpalił zaklęcie, którego Wybraniec ledwo uniknął. Walka rozpoczęła się na nowo.

***

-Hermiono dlaczego zaklęcie go nie zabiło?! Dlaczego oni nadal walczą?!
-Ginny uspokój się! Mam tylko jedną hipotezę. Avada Kedavra jest w stanie zabić każdego człowieka, każdą istotę. Wydaje mi się, że Voldemort jest zbyt potężny i za mało ludzki, aby jedno zaklęcie go pokonało.
Ginny odetchnęła głęboko. Jej Harry nadal walczył, ale był coraz słabszy widziała to. Widział to również Czarny Pan. Zostało tylko jedno wyjście. Ryzykowne i bardzo głupie. Ale było ich ostatnią nadzieją. Wstrzymując oddech Ginny wbiegła wprost do kopuły. Przez chwilę czuła jakby palił ją żywy ogień, ale po kilku sekundach wszystko się uspokoiło. Harry spojrzał na nią przerażony.
-Gin co ty tu robisz?!
-Harry teraz!
Na szczęście zrozumiał o co jej chodzi. Jednocześnie wypalili z różdżek zaklęcie uśmiercające. 2 zielone promienie połączyły się w jeden promień koloru czarnego. Trafił prosto w głowę Czarnego Pana. Kopuła zaczęła pękać, a ciało Voldemorta promieniowało czerwonym światłem. Nagle ze środka owego światła zaczęły wystrzeliwać złote promienie, prosto w górę. Na błoniach zaczęli pojawiać się ludzie. Wszyscy patrzyli na klęskę Czarnego Pana. Wszyscy z wyjątkiem dwóch osób, które zemdlały, i które właśnie były transportowane do Wielkiej Sali, gdzie ofiarami zajmowała się pani Pomfrey i profesor Slughorn.




*****************************

Krótko bardzo, wiem, dawno mnie nie było, nawet nie wiecie jak mi brakuje teraz czasu... Mam chyba najgorszą przypadłość, bo wena jest, czasu nie ma, a jak już się znajdzie to nie potrafię jej ubrać w słowa :/ komentarze mile widziane :)

Jeśli ktoś z was pisze swojego bloga zapraszam do sowiarni :>